czwartek, 6 sierpnia 2015

O mojej portugalskiej uczelni oraz o studiowaniu w Portugalii

Osoby, które wyjeżdżają na studia za granicę, oczywiście muszą liczyć się z tym, że cały system nauczanie może kompletnie różnić się od tego w Polsce. Ja również tego doświadczyłam, spędzając 2 semestry na studiach magisterskich w Portugalii. Już sam fakt, że zajęcia są prowadzone w obcym języku i w innym kraju był lekko przytłaczający, ale oprócz tego musiałam przyzwyczaić się do wszystkich dziwnych kwestii, których szczerze mówiąc - nadal nie rozumiem. Jeżeli chodzi o Portugalię i Polskę, to pod względem szkolnictwa wyższego nawet nie ma co porównywać! Prawie wszystko jest inne niż w naszej ojczyźnie, a na początku, kiedy dowiedziałam się co mnie czeka w Porto, byłam wręcz lekko zszokowana! :P Mimo wszystko przetrwałam ten okres, ale szczerze mówiąc, to nie chciałabym być Portugalką studiującą w Portugalii. Pod tym względem lepiej mi w ojczyźnie :). 
W dzisiejszym wpisie zebrałam znane mi fakty, dotyczące studiowania w Porto. Być może przyda Wam się garść tego typu informacji, jeśli zastanawiacie się nad swoim Erasmusem w Portugalii, lub zwyczajnie jesteście ciekawi jak to wygląda. 

Zapraszam! ;)

Zacznijmy od tego, że ja sama w Polsce uczę się na uczelni prywatnej (Wyższa Szkoła Bankowa) w Poznaniu, gdzie studiuję zarządzanie marketingowe. Mam również licencjat z psychologii w zarządzaniu i od zawsze studiowałam zaocznie. 
W Porto zajęcia miałam na IPAM (Instituto Português de Administração de Marketing ) i jest to również uczelnia prywatna. Wyjechałam tam na 2 semestry w ramach drugiego roku magisterki. Część zajęć mimo wszystko miałam wytyczonych do zdania w Polsce (na tą chwilę czeka mnie tylko zaliczenie jednego przedmiotu + oddanie pracy magisterskiej + obrona). W pierwszym semestrze na IPAM miałam 3 przedmioty, w drugim jedynie 2. Program nauczania na Erasmusie jest kwestią szalenie indywidualną. Zależy to między innymi od programu zaoferowanego na uczelni goszczącej, od liczby punktów ECTS przypisanych do poszczególnego kursu oraz przede wszystkim od osoby decyzyjnej na naszej uczelni macierzystej ( w moim przypadku jest to prodziekan). Więcej jednak będę o tym pisała w jednym z moich nadchodzących wpisów, gdzie umieszczę ogólne rady praktyczne dla Erasmusów.

Pierwszy semestr w IPAM. Grudzień 2014.

No więc przejdźmy może do portugalskich realiów ;).
Oto fakty dotyczące sposobu studiowania na Erasmusie w Porto, ja studiowałam właśnie tak:

- Każdego roku do Porto przybywa ponad 2 tys. Erasmusów. Jednak zdecydowana większość z nich trafia na wymianę do uczelni państwowych. Przykładowo, na Uniwersytecie są tworzone specjalne grupy z Erasmusów, które mają razem, osobne zajęcia w języku angielskim. Na mojej uczelni, w pierwszym semestrze byłam w mojej grupie... jedną z trzech Erasmusek. W semestrze drugim, byłam sama, jedyna!
- na mojej uczelni zajęcia odbywały się w języku portugalskim. Jedynie w pierwszym semestrze miałam jedne jedyne zajęcia prowadzone w języku angielskim, tylko i wyłącznie dlatego, gdyż w mojej grupie było łącznie, uwaga... 5 osób!!! Tak, tak, dobrze przeczytaliście! 3 Erasmuski + 2 Portugalczyków, którzy swobodnie porozumiewali się po angielsku, stąd nauczyciel poszedł nam na rękę. W Polsce coś takiego byłoby nie do pomyślenia, nikt nie otworzyłby przedmiotu przy liczbie studentów: 5!!!
- na mojej uczelni nie było w ogóle wykładów i z tego, co słyszałam od znajomych na ich wydziałach również ich nie było
- przeważnie grupy na zajęciach liczą od 20 do 25 osób
- na mojej polskiej uczelni prywatnej, każdego roku studiuje łącznie prawie 8 tys osób. Na IPAM coroczna rekrutacja gromadziła ok... 140 nowych studentów. Różnica jest więc kolosalna.
- mimo, iż miałam zajęcia po portugalsku, praktycznie każdy, czy to student, czy wykładowca , biegle mówił po angielsku.
- podejście do studenta - Erasmusa jest bardzo indywidualne. Zależy ono w głównej mierze od nas samych i naszej decyzji, czy chcemy chodzić na normalne zajęcia z portugalskimi studentami i wykonywać z nimi projekty, czy tworzyć je samemu. Ja - będąc jedyną dziewczyną z Erasmusa w  3 na 5 z moich grup, zdecydowanie wolałam radzić sobie ze zdawaniem przedmiotów sama. Nie będę kłamać: jako jedyna dziewczyna w grupie z obcego kraju, czułam się nieco dziwnie, a przede wszystkim straaaasznie się nudziłam. W końcu nie rozumiałam, o czym oni na tych zajęciach rozmawiają! Do tego co chwilę podróżowałam, praktycznie mnie nie było więc chcąc - nie chcąc, musiałam mieć tam indywidualny tok nauczania. Wyjątkiem był mój jedyny przedmiot wykładany po angielsku, ale o tym później ;)
- studia magisterskie na mojej portugalskiej uczelni odbywały się jedynie wieczorami. Każde zajęcia odbywały się raz w tygodniu, a jedna lekcja trwała uwaga... 3 lub 4 godziny!!! Oczywiście w zależności od przedmiotu :P. Lekcje zawsze rozpoczynały się o 19:30, na szczęście zawsze wypuszczano mnie wcześniej, więc nie musiałam siedzieć w szkole do 00:30! W tracie jednej lekcji przysługiwała piętnastominutowa przerwa.
- relacja pomiędzy wykładowcą, a studentem, również jest w Portugalii zupełnie inna, niż w Polsce. Często można zwracać się do nauczycieli po imieniu, bez problemu podają również oni swój prywatny numer telefonu, tak aby można było się z nimi kontaktować w sprawie projektów i zaliczeń. Jeden z moich wykładowców zaprosił mnie nawet sam do znajomych na Facebooku oraz obserwuje mnie na Instagramie...
- Portugalczycy są szalenie spóźnialskim narodem. Przedstawione w planie godziny zajęć są naprawdę umowne. Praktycznie za KAŻDYM razem wykładowca sam spóźniał się na swoje własne zajęcia, nawet o 40 min i nikt nie miał prawa zwrócić mu uwagi. Przez pierwszą godzinę zajęć trwa również schodzenie się do sali studentów. Wyjątkiem są oczywiście daty zaliczeń i egzaminów. Spóźnialstwo w tym kraju jest wręcz cechą narodową, doprowadzało mnie to momentami do szału!!!
- W Porto prawie żadna uczelnia nie mieści się w centrum. Często znajdują się wręcz na obrzeżach miasta, lub w sąsiadujących miejscowościach. Ja na IPAM jechałam z centrum metrem ok 15 minut, a następnie czekał mnie dziesięciominutowy spacer. Przyznam szczerze, że na początku byłam nieco wystraszona okolicą, w której się ona znajduje, zwłaszcza, że wracałam z niej przeważnie późnymi wieczorami. IPAM leży bowiem na krańcu Porto, tuż obok miejscowości Matosinhos. W okolicy znajdują się praktycznie same magazyny, salony sprzedaży samochodów i markety budowlane. Sam jednak budynek jak i wnętrze, są bardzo nowoczesne. Stanowi to przyjemny wyjątek wśród innych portowskich uczelni, które nie zachwycają raczej swoim wyglądem i są zwyczajnie... stare.
- w Portugalii obowiązuje punktowy system oceniania. Przykładowo: Aby zaliczyć dany przedmiot, trzeba mieć co najmniej 12 pkt na 20 możliwych.

Moja uczelnia:


- jeżeli chodzi o sam kierunek, który studiowałam w Porto, czyli marketing, to mam mieszane odczucia. Z jednej strony nauczyłam się kilku nowych rzeczy, ale z drugiej zmuszona byłam na piątym roku robić projekty, które wcześniej wykonywałam na mojej uczelni macierzystej już na licencjacie. Myślę, że Portugalia nie jest dobrym krajem dla osób studiujących kierunki biznesowe, związane z PR-em, marketingiem itp, gdyż odniosłam wrażenie, że ten kraj jest niestety pod tym względem nieco zacofany i rozwija się mniej dynamicznie niż Polska.
- zdarzało się, że niektóre z zadań zadanych podczas lekcji przez nauczyciela, wydawały mi się aż absurdalnie dziecinne. Przykładowo: wypełnianie formularza o sobie  + tworzenie wycinanki z gazet na zajęciach z brandingu...


- lekcje na uczelni były zawsze dosyć... spokojne. Bez żadnych skrupułów można było podczas nich korzystać z laptopa, telefonu lub rozmawiać i żaden z nauczycieli praktycznie nigdy nie zwracał nam uwagi.
- na IPAM miałam praktycznie najfajniejszego wykładowcę z całego mojego okresu studiowania! Miał na imię José i prowadził zajęcia z new marketing trends.  Były to zajęcia w grupie pięcioosobowej, o której już wspominałam był jedynym przedmiotem jaki miałam wykładany po angielsku. José już na samym początku zapowiedział, że będzie w trakcie zajęć zabierał nas na wycieczki edukacyjne. A więc byliśmy raz na prywatnym zwiedzaniu super prestiżowego budynku Casa da Musica, który jest główną salą koncertową w Porto + na cudownym koncercie jazzowym, za który wykładowca sam zapłacił z własnej kieszeni. Innym razem jego były student oprowadził nas po hostelu, którego jest właścicielem, lub jego znajoma opowiedziała nam o sposobach promocji swojej restauracji. Po tym oczywiście czekała nas kolacja, na którą składały się między innymi owoce morza, deska serów i... piwo, za które wykładowca również zapłacił prywatną kartą płatniczą! Śmiałam się nawet wtedy, że "obawiam się, że nie zdam tych zajęć" :D. José zaprosił mnie również na FB oraz obserwuje mnie na Instagramie, o czym również napisałam wyżej. Najlepsze było jednak na moich ostatnich zajęciach, czyli na egzaminie finalnym. Byłam oczywiście spóźniona o dobre 20 minut, kiedy to w trakcie biegu, nauczyciel spytał mi się na FB, gdzie ja jestem i czy dotrę na egzamin? A kiedy już go napisaliśmy i oddaliśmy, on w zamian poczęstował każdego  z nas czekoladkami z bombonierki wytwarzanymi w Porto!!!
Zdarzało się też, że kiedy musiałam na coś czekać na uczelni, zaprosił mnie na kawę. Bezinteresownie.
Taki nauczyciel w Polsce nie miałby prawa nawet istnieć! :D


Sposoby zaliczenia przedmiotów

W Portugalii często przyjmuje się następujący system zaliczania przedmiotów, który polega na wybraniu jednej z trzech możliwości ich zaliczenia:

1. Regularna praca podczas całego semestru:
Na ocenę końcową ma wpływ frekwencja oraz całoroczna praca. Najczęściej jest to wykonywanie regularnych projektów grupowych + prezentacje (Portugalczycy mają na tym punkcie prawdziwego bzika i jest to główny sposób zaliczenia). Oceną końcową jest średnia arytmetyczna ze wszystkich ocen.
2. Pół na pół. 
Frekwencja nie jest brana pod uwagę. Ocenia się za to pracę studenta dwukrotnie w trakcie trwania semestru. Przykładowo może to być egzamin + projekt końcowy. Ja np. musiałam na jeden przedmiot napisać plan marketingowy + egzamin, a na inny musiałam zacząć prowadzić bloga o new marketing trends i również napisać test.
3. Ocena finalna, 100%.
Frekwencja, ani praca w ciągu całego semestru nie jest brana pod uwagę. W sumie to po dogadaniu się z wykładowcą można przyjść właściwie jedynie na ostatnie zajęcia i na nich napisać finalny egzamin albo zaprezentować projekt zaliczeniowy. Ocena z pracy jest jednocześnie oceną końcową z przedmiotu. Trzeba brać jednak pod uwagę fakt, że końcowy egzamin (przez Portugalczyków nazywany "test") nie polega na wyborze właściwej odpowiedzi spośród kilku umieszczonych wariantów. Praktycznie zawsze są to pytania otwarte, a ich ilość może czasem przyprawić o zawrót głowy. Zdarzają się bowiem egzaminy zawierające nawet 35 otwartych pytań!!!

+ ze względu na to, że jesteśmy Erasmusami, mimo wszystko traktuje się nas w sposób indywidualny
+ w Portugalii nie ma drugiego podejścia do zaliczenia przedmiotu! Jeśli nie zdałeś - to nie zdałeś! O poprawkach słyszałam tylko w pojedynczych przypadkach.

A na koniec kilka ciekawostek w bonusie...

- jedna z uczelni państwowych w Porto: FEP. Wyglądem przypomina szary bunkier, a w środku wygląda jeszcze gorzej. Po drugiej stronie ulicy jest duży cmentarz. Całe szczęście, że nie musiałam tam studiować, bo pewnie nabawiłabym się depresji... :D.


- a tutaj mamy za to Universidade Lusófona, czyli inną uczelnię prywatną w Porto, mieszcząca się w byłym... kościele!


- w Portugalii panuje naprawdę całe mnóstwo studenckich tradycji i obrządków, na które musiałabym poświęcić kilka następnych postów. Dla mnie, jak również innych "obcych" zachowania miejscowych studentów wydawały się momentami strasznie dziwne. Przykładowo, na początku semestru musza oni przejść mnóstwo "inicjacji" i zadań. Często chodzą grupami nawet w nocy <!>, śpiewają głośno różne piosenki niosąc transparenty, oraz robiąc przedziwne rzeczy jak np... leżenie na chodniku! Wygląda to dla przypadkowej osoby jak spotkania jakiejś sekty!
Studenci chodzą również w tradycyjnych strojach, które przypominają kostiumy z filmów o Harrym Potterze (to podobno właśnie portugalskimi strojami inspirowała się J. K. Rowling podczas pisania swojej powieści).
"Harry Potterzy", albo "batmani", jak często sobie ich nazywaliśmy, chodzą w czarnym uniformie, na który składa się między innymi obszerna peleryna, praktycznie cały czas! W piątek, świątek, weekend i na imprezy! Chodzą tak zarówno na uczelnię, jak również na piwo wieczorami. Wygląda to naprawdę zadziwiająco, zwłaszcza, że prawie zawsze są w sporej grupie kompanów. Ja dosyć długo przyzwyczajałam się do tego widoku na ulicach, ale mimo wszystko, i tak zadziwiało mnie to za każdym razem :D


          

3 komentarzy:

  1. A co chcesz robić po studiach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam kilka pomysłów, jestem właśnie na etapie ustalania co chcę finalnie robić ;)

      Usuń
  2. Fajnie tak poczytać o tym wszystkim ,,od kuchni'', sama zastanawiam się nad wyjazdem na Erasmusa, kto wie może się zdecyduje :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad :)
KOMENTARZE OBRAŹLIWE ORAZ SPAM NIE BĘDĄ AKCEPTOWANE